niedziela, 16 października 2011

Żywe Trupy to my [artykuł]

Na moment przed premierą drugiego sezonu The Walking Dead zapraszam do zapoznania się z artykułem Żywe Trupy to my mojego autorstwa, który został opublikowany w miesięczniku Nowa Fantastyka 11(338)/2010 z okazji światowej premiery pierwszego sezonu serialu The Walking Dead. Miłej lektury.

Czy opowieść o zombie może być czymś więcej niż banalną, pulpową historyjką, w której jacyś ludzie walczą z hordą nieumarłych? Robert Kirkman, autor komiksowej serii "Żywe trupy", pokazuje, że tak. Zgadza się z nim Frank Darabont, reżyser serialu opartego na tym kultowym dziele.

Pod koniec roku 2002 Robert Kirkman, wówczas początkujący scenarzysta komiksowy, otrzymał od wydawnictwa Image Comics szansę na stworzenie własnej, autorskiej i niezależnej serii. Pierwszym pomysłem był pulpowy Science Dog, postać psa naukowca, a zarazem poszukiwacza przygód w świecie przyszłości, która wykiełkowała w umyśle autora jeszcze w dzieciństwie. Ten koncept jednak nie spodobał się włodarzom wydawnictwa, więc pojawiła się potrzeba wymyślenia czegoś zupełnie innego. Z potrzeby tej zrodziła się seria „Invincible” będąca pastiszem superherosów (która z czasem wyewoluowała do rangi najlepszego komiksu superbohaterskiego) oraz „The Walking Dead” („Żywe Trupy” – wyd. pol. Taurus Media) niekończąca się podróż po świecie zombie apokalipsy z zacięciem socjologicznym.

Szok i zwątpienie

Początki serii nie były lekkie. O ile pierwszy zeszyt sprzedał się w sporym nakładzie, o tyle kolejne zaliczały duże wahania. Większość poważanych periodyków branżowych nawet nie zainteresowała się tytułem, który z góry traktowany był jako kolejna bezpłciowa mieszanka sensacji i taniego horroru. Choć Kirkman zapowiadał „Żywe Trupy” jako serię, która nigdy nie miała się skończyć, obawiał się, że po dwunastym numerze mogła zostać anulowana. Czytelnicy zaufali jednak autorowi „Battle Pope” i zagłosowali własnymi portfelami, dzięki czemu od szóstego numeru sprzedaż systematycznie wzrastała. I to na tyle by po roku przebywania na rynku dorównać sztandarowym seriom wydawnictwa, jakimi wówczas były „Spawn” czy „Witchblade”.

Co stało za „kasowym” sukcesem „The Walking Dead”? Prosty, a jednak nieobecny w większości tego typu produkcjach zabieg. Otóż Kirkman postawił na realizm sytuacji i zadał sobie pytanie, na które odpowiada po dziś dzień: co by było, gdyby bohaterowie opowieści o zombie zaczęli myśleć logicznie? A gdyby próbowali zaszczepić na grunt apokalipsy wartości z poprzedniego życia, a szczęście wcale by się do nich nie uśmiechało? Tym oto sposobem ukrócił wizerunek zombie-tales jako wesołych, sensacyjnych historyjek o efektownym eliminowaniu trupów podczas prób ucieczki z hipermarketu. Stworzył pierwszy, prawdziwy komiksowy dramat-horror, którego nie powstydziłby się sam Jack Ketchum.

Wyobraźmy sobie nasze normalne życie. Zapadamy w śpiączkę. Po miesiącu leżakowania w szpitalu otwieramy oczy i okazuje się, że świat który znaliśmy już nie istnieje. Wokół krążą wygłodniałe i rozkładające się trupy, a my chwytamy za strzelbę i jak nigdy nic, idziemy wymierzyć im sprawiedliwość. Nie... U Kirkmana pierwszym pojawiającym się uczuciem jest szok, potem przychodzi zwątpienie, strach a następnie żal. Pojawia się też cel, który determinuje czyny. I wcale nie jest to chęć odkrycia tajemnicy pojawienia się zombie, a próba odnalezienia rodziny i bezwzględnego przetrwania. Na pierwszy plan wysuwają się więc postacie ludzkie i sytuacje z jakimi przyjdzie im się zmierzyć w nowej, brutalnej rzeczywistości. Bowiem żywe trupy mimo swej powolności są równie niebezpieczne co wygłodniałe lwy. Scenarzysta w żaden sposób nie oszczędza swoich bohaterów, co rusz gotując im istne piekło na ziemi. Ciągłe ataki, śmierć, okaleczenia, smród, stres i strach to codzienne zadania z jakimi muszą się mierzyć towarzysze niedoli. Problem w tym, że nie tylko zombie są ich sprawcami. Podczas gdy jedni starają się odnaleźć szczęście i spokój, inni wykorzystują nowe okoliczności i puszczają wodze brutalności, dewiacji, szaleństwa i chęci wzbogacenia się. Niby wszystko się zmieniło, ale jednak zostało takie samo.

Walka i akceptacja

Próby odtworzenia cywilizacji i przeniesienia starych reguł na nowe pole spełzają na niczym. Wkradająca się podstępem nieufność, wzajemne zatargi i rozłamy uświadamiają wszystkim, że wspólne dbanie o siebie nie ma sensu i na dłuższą metę prowadzi jedynie do śmierci. Ludzie choć próbują, nie są w stanie żyć tak jak dawniej; sprawiedliwość i prawość nie mają racji bytu. Należy się dostosować do nowych warunków, zaakceptować je i zmienić samego siebie. W świecie zombie trzeba walczyć o życie, bez względu na to czy jest to dobre czy nie.

Robert Kirkman z mistrzowskim zacięciem przez kolejne karty swej opowieści ukazuje ewolucję człowieka. Jego powolne przekształcanie się z tzw. stworzenia cywilizowanego, w stworzenie o kilku podstawowych potrzebach i instynktach. Czy jednak można to nazwać ewolucją? Czy nie jest to czasem upodobnienie się do zwierzęcia, czy co gorsza do zombie? Do żywego trupa - ofiary nieznanej katastrofy, której trzeba pomóc, a przynajmniej okazać trochę współczucia - kierującego się tylko jednym celem? Te i wiele innych pytań o kondycję jednostki i społeczeństwa można właśnie znaleźć w trakcie lektury „The Walking Dead”. Ale żeby nie było „nudno”, autor zadbał też o mocne sceny gore, gdzie wnętrzności i części ciała grają pierwsze skrzypce. Są to jednak „miłe” przerywniki dla amatorów anatomii, które służą głównie jako tło i motor napędowy akcji.

„Żywe Trupy” wciąż zyskują na popularności, o czym świadczą nieustannie wzrastające statystyki sprzedaży, obecność na listach bestsellerów (np. New York Timesa, Amazona), oddani fani w osobach chociażby Edgara Wrigta i Simona Pegga (twórców komedii „Shaun of the Dead” i „Paul”) oraz tegoroczna nagroda Eisnera (komiksowego Oscara) za najlepszą ciągłą serię a także dwie statuetki Harveya (prestiżowej i najstarszej nagrody komiksowej w USA).

Niedowierzanie i euforia

Pomimo wielkiego sukcesu nietuzinkowego komiksu Kirkmana, początek roku 2010 okazał się wielkim zaskoczeniem dla fanów, gdy stacja American Movie Classics zamówiła nakręcenie pierwszego sezonu serialu na jego podstawie. AMC znana jest z wielkiego zaangażowania w tworzone przez siebie projekty, o czym świadczy wysoka ich jakość oraz nagrody i nominacje dla takich seriali jak „Mad Men”, „Breaking Bad” czy „The Prisoner”. Jakby tego było mało w produkcję zaangażowali się Frank Darabont (reżyser i scenarzysta nominowanych do Oscara „Skazanych na Shawshank” i „Zielonej Mili”), oferujący się jako producent, reżyser i scenarzysta; Gale Anne Hurd (producentka „Terminatorów”, „Aliens”, „Otchłani” czy „Incredible Hulk”) oraz Charles H. Eglee (scenarzysta i producent „Dextera”, „The Shield”, „Na wariackich papierach” oraz innych docenianych seriali). Wisienką na torcie był Robert Kirkman, który otrzymał stanowisko producenta wykonawczego i konsultanta.

Po pierwszych chwilach niedowierzania miłośnicy komiksu wpadli w euforię i nikt nie wyrażał niezadowolenia czy sprzeciwu, ponieważ „Żywych trupów” nie mogło spotkać nic lepszego jak wymieniony wyżej, doborowy oddział twórców – prawdziwy dream-team. Castingi odbywały się w świetle fleszy a kolejnych aktorów, mających odgrywać główne role, przyjmowano z otwartymi ramionami. Jednak prawdziwe rewelacje pojawiły się podczas lipcowego Comic Conu gdzie ujawniono kompozytora, którym został Bear McCreary – autor doskonałej oprawy muzycznej do „Battlestar Galactica”, „Human Target” czy „Kronik Sary Connor” – oraz zaprezentowano pierwszy ponad cztero-minutowy trailer, nagrodzony  gromkimi oklaskami na stojąco i okrzykami aprobaty. Z kolei legendarny artysta Drew Struzan (plakaty m.in. do „Star Wars”, „Blade Runnera”, „Powrotu do przyszłości”) wykonał olśniewający plakat promujący serial, którego kopie rozdawano podczas imprezy. Pierwszy 6-ocinkowy sezon otrzymał łatkę najlepiej zapowiadającego się serialu mijającej dekady. Duża w tym zasługa uznanych nazwisk, ale przede wszystkim pierwowzoru, który doskonale łączy dramat i horror. Fabuła serialu będzie w wielu miejscach odbiegać od komiksu, pojawią się nowe postacie i wątki (aby i fani opowieści obrazkowej mogli poczuć się zaskoczeni), ale ogólny zamysł i trzon pozostaną bez zmian. Aby historia mogła zatoczyć krąg, trwają starania aby George A. Romero wyreżyserował jeden z odcinków drugiej serii. Ten sam Romero, na którego filmach wzorował się Robert Kirkman tworząc właśnie „Żywe Trupy”.

Frank Darabont zapowiedział premierę „The Walking Dead” jako wydarzenie bezprecedensowe, ponieważ po raz pierwszy w historii serialowi nadano status i rozmach porównywany z premierą filmu kinowego. Całość będzie wyświetlona niemal jednocześnie w 122 krajach, w 33 językach (co szacunkowo daje ok. 600 milionów telewidzów na całym świecie). Oprócz tego podjęte zostaną kroki aby na DVD ukazała się w dwóch wersjach: kolorowej i czarno-białej, bardziej nawiązującej do komiksowego pierwowzoru. Pierwszy odcinek zostanie wyemitowany już 31 października w USA, a tydzień później w Polsce na kanale FOX Life.

„Do zobaczenia” przed ekranami telewizorów. [w tym wypadku już przy okazji premiery drugiego sezonu]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz