Podsycając atmosferę przed premierą polskiego wydania Narodzin Gubernatora, zapraszam do zapoznania się z felietonem Te paskudne słowa na Z i N autorstwa Jakuba Ćwieka - poczytnego pisarza, felietonisty, gawędziarza i animatora kultury - który przygotował ten tekst specjalnie na Niezwyciężonego bloga. Przekonajcie się co autor ma do powiedzenia w temacie zombie i The Walking Dead.
To już poważna sprawa. Można się z nich nabijać, tłuc je kijem do krykieta po głowach, obrzucać starymi płytami czy czerpać z nich wzory kostiumów na Halloween. Można z nich drwić, oswajać, ośmieszać ale to już niczego nie zmieni. Nie opędzimy się już od przerażającej wizji ziemi zaludnionej przez umarłych chcących zjeść nasze mózgi. Dzięki Romero. Mogłem się bez tego obejść...
No ale nic to, co było nie wróci i szaty rozdzierać by próżno, jak śpiewał Okudżawa, każda epoka ma własny porządek i ład. Ma też własne strachy. Nam przypadło globalne ocieplenie, hipsterzy i zombie właśnie. Ci, których boi się nawet WHO.
Co jest takiego w tych istotach rodem z podań i legend haitańskich Bokorów voodoo, że tak mocno działają na naszą wyobraźnię?
Chociaż nie, to chyba niewłaściwe pytanie na teraz. Może lepiej coś bardziej praktycznego. Czy gdyby epidemia zombie z tego czy innego powodu jednak nastąpiła, wiedziałbyś jak sobie poradzić?
Ja już tak. Czytałem książki Maxa Brooksa (Zombie Survival i Wojnę Zombie) można więc powiedzieć, że coś tam wiem, coś więcej nawet niż „celuj w głowę, by zniszczyć mózg”. Czy dość? Well, czas pokaże.
Ale poradzenie sobie, a życie to dwie różne sprawy. Człowiek to całkiem sprytne zwierzę, do tego wytrzymałe. Gdy trzeba może nie spać, jeść bardzo mało, podnosić niebywałe ciężary czy zwolnić pracę własnego serca. Zupełnie jakbyśmy mieli w sobie „god mode” w sytuacjach naprawdę ekstremalnych.
Życie to jednak, jak wspomniałem, coś zupełnie innego. To przyjęcie nowych reguł i szukanie w tej świeżej, jeszcze ciepłej rzeczywistości sposobów na miłość, radość, spokój i miejsca gdzie można połowić ryby. Dla zabawy, nie z konieczności. Czy mógłbym żyć w świecie pełnym zombie? Wątpię.
Miałem pisać o komiksie „Żywe Trupy”, ewentualnie serialu na jego podstawie, i oto proszę. To właśnie historia o życiu w zombielandzie, w rzeczywistości, w której nie ma już MTV, a prezydent Obama nie okazał się dobrym wróżem. Świecie, w którym musimy sobie powiedzieć „No, we can’t”, bo nie umiemy sobie poradzić z odzyskaniem utraconej ziemi, pomimo tego, że wrogiem są otępiałe, gnijące wspomnienia po naszych sąsiadach. I musimy z tą myślą w głowie żyć. Dostosować się...
Kirkman przedstawia nam więc odmienioną historię obyczajową w odmienionym świecie. Zwyczajnych bohaterów z ich problemami, rozterkami, pragnieniami i przywarami. A jednocześnie dostajemy opowieść symboliczną, bo im mniej ludzi, tym bliżej im do archetypów, modeli. W małej drużynie są przecież do obsadzenia pewne role. Ktoś musi dowodzić, rozśmieszać, kłaść się pod kapitanem... Ktoś musi się buntować. Taka dzisiejsza ludzkość w pigułce. Oczywiście im więcej tych pigułek, tym bliżej nam do powrotu do obecnej normalności. To trochę tak jak terminator T-1000, który z drobinek skleja się na nowo - stawiamy sobie cel numer jeden, odtworzyć dawną rzeczywistość, bo liczymy na to, że wtedy powrócimy do naszych źle opłacanych prac, trawników i fastfoodów z zestawami dla dzieci. I, myślę sobie, śledząc „Żywe Trupy” zeszyt za zeszytem, że właśnie w tym tkwi problem.
Bo to już jest nowy świat, a ci, którzy przeżyli powinni w sobie zwalczyć potrzebę gromadzenia się w wielkie społeczności. To już raz nie wypaliło i, cholera, dlaczego miałoby wyjść tym razem, skoro nie wiemy co poszło źle. A może są inne modele, lepsze, ciekawsze, sprawniejsze w działaniu?
To byłoby coś, szansa dla ludzkości, by pójść inną drogą, ale Kirkman ewidentnie nie jest w tej kwestii optymistą. Dlatego czytając jego komiksy, choć kibicuję bohaterom, życzę im jak najlepiej, to jednak nie mogę się oprzeć wrażeniu, że to i tak nic nie warte. Bo niczego się nie nauczą. Są uzależnieni od życia. Nie wegetacji. Życia.
Ktoś powie „nadzieja”. Trudno się nie zgodzić, z tym, że jeszcze do niedawna to słowo kojarzyło mi się dobrze. Teraz „Żywe Trupy” pokazują, że to jednak przywara. I chyba nie chciałem dojść do takiego wniosku. Dzięki Kirkman. Ty również świetnie się spisałeś.
Jakub Ćwiek
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz